niedziela, 7 października 2007

smutek...

Byliśmy dzisiaj u znajomych - mają śliczną półroczną córeczkę - jest taka słodka.. Ale cudza. Może kiedyś doczekam się kiedyś naszej córeczki. Najbardziej przykro jest mi kiedy patrzę na to jak R. ciągnie do małych dzieci - i jak one lgną do niego.. I do mnie tak samo. Nigdy nie płaczą kiedy trzymam je na rękach. To nie jest normalne.

Jest mi dzisiaj źle.. nie mogę patrzeć na małe dzieci - od razu mam łzy w oczach. Pierwszy aniołek, gdyby się urodził normalnie miałby teraz 7 miesięcy, a drugi... byłabym w 11 tc. Nienawidzę własnego ciała, traktuje je jak zdrajce.. morderce.. To ono zabija te bezbronne maluszki. Idę 17 do swojej lekarki - podobno niezły specjalista od "tych" spraw. Czeka mnie masa badań, bo nikt nie wie co właściwie jest powodem. Czy przeciwciała antykardiolipiodowe czy NK ( ślicznie to brzmi natural killers :] ) czy jakaś inna cholera. Zaczyna się teraz prawdziwa walka - z własnym ciałem. Mam zamiar do końca roku dowiedzieć się co jest powodem tego wszystkiego co się stało. Ważne jest to, że mam cel.
Czasami zastanawiam się co takiego złego musiałam w życiu zrobić, że jesteśmy tak bardzo doświadczani przez los. I dlaczego dostajemy ciągle po tyłku?? To nie jest sprawiedliwe.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie można mieć wszystkiego. Tylko dlaczego inni jednak mają wszystko - albo przynajmniej tak się wydaje, że mają. Nie chcę tak gdybać, bo kroczę wtedy drogą, która do niczego nie prowadzi. Ale czasami inaczej nie potrafię.. to bardzo boli..

Wracam jutro do pracy po 1,5 miesiąca pobytu na zwolnieniu. Nie wiem jak się zachowają te łosie, z którymi pracuje. Boję się, że zaczną drążyć temat, a wtedy - mogę zrobić się niemiła - nie z każdym mam ochotę rozmawiać o pewnych sprawach. Tyle, bo jest mi nie tak jak trzeba.

Brak komentarzy: