Wychodzę z domu - ciemno, wracam - ciemno.. Normalnie jesień przylazła. A mi z tego powodu wcale nie jest lepiej. A właściwie jest coraz gorzej. Gorzej ze snem, gorzej z samopoczuciem, gorzej ze samą sobą. Wracając z pracy wstąpiłam do apteki i kupiłam ziołowe środki pomagające zasnąć. Zobaczymy jak się będą sprawowały - podobno na wymierne efekty trzeba czekać 2-3 tygodnie. Mam nadzieje, że na mnie podziałają wcześniej.
Normalnie pierwszy raz w życiu mam tak, że walczę sama ze sobą. Z własnymi odczuciami, ustaleniami, tym w co wierzyłam i pokładałam nadzieje..
Strasznie źle się czuje w kościele, jakbym szła tam pod przymusem - to taka refleksja po wczorajszym dniu. Może się zawiodłam.. po raz kolejny.. pytanie "dlaczego?" ciągle zostaje bez odpowiedzi.
Widzę jak R. się męczy starając mi się pomóc - ale co ja mam mu powiedzieć?? Że jest mi źle, bo czuje się gorsza od innych, bo czuje się, że zawiodłam go w jakiś sposób, że to wszystko moja wina i jakiś cholernych genów, przeciwciał czy innego paskudztwa. Normalnie jak trędowata albo zadżumiona tylko bez widocznych efektów choroby..
Nie myślałam, że zacznę to tak przeżywać, ale naprawdę wierzyłam głęboko w to, że tym razem będzie dobrze, że tym razem się uda. Ale nie - znów dostałam od życia po głowie i to w najbardziej bolesny z możliwych sposobów. Wydawało mi się, że jestem silna - guzik prawda. Pokazuje, że sobie dobrze z tym radzę - bo jak można inaczej, ale wcale sobie nie radzę, a raczej nie w sposób jaki bym chciała - normalnie miętka się robię na stare lata.
Muszę przed wizytą u dr J. odebrać wynik badania histopatologicznego, w którym i tak nic nie będzie.
A rodzice nadal nic nie wiedzą.. i oby się nigdy nie dowiedzieli. A jak zaczną pytać.. no cóż - pozostaną czyste fakty - że z naszej strony na wnuki to raczej nie mają co liczyć. Ale myślę, że ten temat szybko się nie pojawi i że brat, jako świeży żonkiś postara się i efekty będą mieli w domu, a nam dadzą spokój.
Normalnie pierwszy raz w życiu mam tak, że walczę sama ze sobą. Z własnymi odczuciami, ustaleniami, tym w co wierzyłam i pokładałam nadzieje..
Strasznie źle się czuje w kościele, jakbym szła tam pod przymusem - to taka refleksja po wczorajszym dniu. Może się zawiodłam.. po raz kolejny.. pytanie "dlaczego?" ciągle zostaje bez odpowiedzi.
Widzę jak R. się męczy starając mi się pomóc - ale co ja mam mu powiedzieć?? Że jest mi źle, bo czuje się gorsza od innych, bo czuje się, że zawiodłam go w jakiś sposób, że to wszystko moja wina i jakiś cholernych genów, przeciwciał czy innego paskudztwa. Normalnie jak trędowata albo zadżumiona tylko bez widocznych efektów choroby..
Nie myślałam, że zacznę to tak przeżywać, ale naprawdę wierzyłam głęboko w to, że tym razem będzie dobrze, że tym razem się uda. Ale nie - znów dostałam od życia po głowie i to w najbardziej bolesny z możliwych sposobów. Wydawało mi się, że jestem silna - guzik prawda. Pokazuje, że sobie dobrze z tym radzę - bo jak można inaczej, ale wcale sobie nie radzę, a raczej nie w sposób jaki bym chciała - normalnie miętka się robię na stare lata.
Muszę przed wizytą u dr J. odebrać wynik badania histopatologicznego, w którym i tak nic nie będzie.
A rodzice nadal nic nie wiedzą.. i oby się nigdy nie dowiedzieli. A jak zaczną pytać.. no cóż - pozostaną czyste fakty - że z naszej strony na wnuki to raczej nie mają co liczyć. Ale myślę, że ten temat szybko się nie pojawi i że brat, jako świeży żonkiś postara się i efekty będą mieli w domu, a nam dadzą spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz